wtorek, 31 marca 2015

Odpowiedni dom

Witam!
Kolejne opowiadanie i to w terminie, który zapowiedziałam. Szok - to u mnie rzadkość. Ale dzielnie z tym walczę, więc się nie obawiajmy na zapas. 
Dzięki Nearyh, która w ekspresowym tempie uporała się z mymi (bardzo licznymi) błędami, mogę ten tekst pokazać ludziom. Bojąc się jedynie o fabułę... To tylko moje dzieło. Aż się Waszej krytyki doczekać nie mogę. Serio.
Pozdrawiam serdecznie i życzę sobie, żeby przyjemnie się Wam czytało,
Roxy


– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął Jim, obserwując, jak Max wytrychem grzebał w zamku.
Rozejrzał się, zobaczył tylko pustą drogę oraz kilka krzewów i drzew. Z daleka blade światła, przypominające zawisłe w powietrzu robaczki świętojańskie, wytyczały granice miasteczka.
Noc była spokojna, chłodna. Chłopcy przywykli do miejskiego hałasu czuli się nieco przytłoczeni panującą wokół ciszą, przerywaną od czasu do czasu szmerami i pohukiwaniami. Z oddali pobrzmiewało również wycie wilka. Na czystym niebie lśniły gwiazdy, niedostrzegalne w mieście z powodu licznych latarni. Tu nawet księżyc - cienki, blady sierp na tle ciemnego nieba - wyglądał inaczej.
Stary dom stanowił dopełnienie tej tajemniczej, przesiąkniętej mrokiem atmosfery. Drewniany, zniszczony przez czas, samotnie stojący tu od dziewiętnastego wieku, kiedy jego pierwsi właściciele zdecydowali się go tu zbudować. Czasy swojej świetności dawno miał za sobą. Jego ścian, z których płatami odpadała biała niegdyś farba, teraz o barwie szarożółtej, czepiały się dzikie rośliny. Zza brudnych okien dostrzec można było jedynie zszarzałe firanki. Czerwone gliniane dachówki gdzieniegdzie odpadły, pozostawiając po sobie puste miejsca. Szczeble barierki wokół werandy były przegniłe i połamane; pięły się po nich pędy zdziczałej róży.
– Nie marudź. Nic się nie stanie. Rozejrzymy się tu trochę i sprawdzimy warunki, to wszystko – uspokajał go Carter.
Stał spokojnie oparty o porośnięty bluszczem filar podtrzymujący dach nad werandą. Ze skupieniem i zazdrością obserwował Maksa gmerającego przy drzwiach, który by ułatwić sobie pracę oświetlał zamek podręczną latareczką trzymaną w zębach. Gdy usłyszeli ciche kliknięcie blondyn wydał okrzyk satysfakcji.
– Mówiłem, że wiem, co robię – powiedział nie bez cienia dumy.
Otworzył szerzej drzwi i omiótł światłem latarki pomieszczenie. Obejrzał się przez ramię i z szerokim uśmiechem wszedł do środka. Za nim podążył Carter, włączając swoją dużą, ciężką latarka. Jim stał przez chwilę niepewny, jednak gdy z pobliskiego drzewa doleciało go huczenie sowy, poszedł w ślad za przyjaciółmi.
Już od progu czuć się stęchliznę i duszność. Niewielki przedpokój został ogołocony z mebli. Na drewnianej posadzce zalęgała warstewka kurzu, w której idący chłopcy zostawiali odciski butów. Podłoga skrzypiała pod stopami.
Przeszli do salonu. Ostatni właściciele nie zabrali stąd całego dobytku; przed staroświeckim kominkiem stała kanapa. Na ścianach zostało kilka kiepskiej jakości kopii obrazów, chyba Rembrandta. I tu drewniany parkiet był przykryty kurzem, który wzbijał się w górę.
Jim zakaszlał, gdy wszedł w kłęby pyłu. Kiedy atak kaszlu nie mijał, wygrzebał z wewnętrznej kieszeni kurtki inhalator. Przyłożył go sobie do ust, odetchnął głęboko. Po chwili uspokoił się i znów mógł oddychać normalnie. Zaczął jednak osłaniać twarz rękawem. Jego kumple nie zwrócili na niego większej uwagi. Wiedzieli, że ma astmę i już się przyzwyczaili do jej ataków.
– Przydałoby się tu odkurzyć – zauważył Jim ostentacyjnie machając dłonią przed twarzą.
– Jasne – odparł Max z kpiącym uśmiechem odwracając się do niego. W promieniu światła latarki zawirowały drobinki pyłu. – Bierz szczotkę i zamiataj, skoro masz ochotę.
– Możesz teraz się śmiać, ale mina ci zrzednie, gdy przyjdzie tu się bawić. Już to widzę – setka imprezowiczów w kłębach kurzu.
– Jimmi, wyluzuj. – Carter specjalnie użył tego zdrobnienia. Wiedział, że przyjaciel go nie znosił, a miał wzmożoną ochotę na żarty.
Jim nie odpowiedział, tylko zacisnął usta i poszedł dalej. Wyciągnął z kieszeni telefon i, żałując, że nie zabrał latarki, zaczął oświetlać nią drogę. W słabym świetle niewiele widał, ale rozróżniał obrysy drzwi i nielicznych przedmiotów, których nie zabrano. Po przejściu przez korytarz trafił do kuchni. Wszystkie szafki i półki zostały na swoich miejscach. Zaczął metodycznie je przeszukiwać. Oprócz kurzu, mysich fekaliów i małego guzika, w jednej z szuflad znalazł zdjęcie. Prawie je przegapił, pobieżnie przeglądając jej zawartość; utkwiło w szczelinie, oparte o tylną ściankę. Wyciągając je, naderwał prawy róg.
Fotografia była stara, czarno-biała. Pozostawiona samej sobie pożółkła. Biegło przez nią kilka zgięć. Przy słabym świetle Jim zobaczył rodzinę - rodziców i dwoje dzieci. Mężczyzna był wysoki, barczysty. Miał ciemne, równo przystrzyżone wąsy. Pulchna kobieta ubrana w sukienkę i fartuszek. Na oko pięcioletnia dziewczynka stała sztywno wyprostowana przed rodzicami, z rękami opuszczonymi wzdłuż boków. W jednej ręce trzymała lalkę. Chłopiec, czepiający się kurczowo fałd sukni matki, nie mógł mieć więcej niż trzy lata. Był drobny, szczupły. Niemal wychudzony.
Jim czuł się dziwnie w ciemnej, obszernej kuchni i przyglądając się obcym ludziom. Domyślił się, że patrzył na ostatnich lokatorów tego domu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że żadna z osób uwieczniona na fotografii się nie uśmiecha – wszyscy byli poważni, smutni.
Chłopak odwracał się, chcąc pokazać kumplom znalezisko, gdy tuż przed nim z dzikim wrzaskiem pojawiła się trupioblada, święcąca twarz. Jim z krzykiem odskoczył do tyłu, uderzając plecami o krawędź szafki i trafiając głową w mosiężny uchwyt.
Jeszcze nie otrząsnął się z zaskoczenia i strachu, kiedy kuchnię wypełnił głośny śmiech. W drgającym snopie światła Jim zobaczył ryczącego ze śmiechu przyjaciela.
– Cholera, Carter – warknął, uderzając pięścią go w ramię – to nie było zabawne.
– Owszem, było – wydusił. – Boże, gdybyś ty widział swoją minę. Oczy o mało nie wyszły ci z orbit.
Do kuchni wszedł Max.
– Czego się tak drzecie? Słychać was było w całym domu. – Mimo niezadowolenia w głosie, uśmiechał się.
– Nasz mały Jimmi przestraszył się ducha – oznajmił Carter z szerokim uśmiechem.
–Wcale nie. To on się wydurnia.
Max podszedł do szafek i położył na ich blacie pudełko, które pozostali dopiero teraz zauważyli. Miało rozmiar opakowania po butach, było jednak nieco wyższe, z okrągłą pokrywką.
– Jeśli już skończyliście się wygłupiać, proponuję byście to zobaczyli.
Obaj zbliżyli się bez słowa. Stanęli po bokach Maksa. Carter przysunął bliżej siebie skrzynkę i spróbował ją otworzyć. Na próżno; drewniana pokrywka ani drgnęła.
– Zaczekaj. Jeszcze nie otworzyłem.
Max wyjął swój wytrych i zaczął gmerać w otworze. Po pół minucie usłyszeli ciche skrzypnięcie. Bez problemów podniósł wieczko. Carter ponownie przejął pudełko. Jim westchnął z irytacją, obszedł przyjaciół i stanął przy nim, by móc zobaczyć zawartość.
Niewiele tego było. Kilka kartek na dnie, wstążka i zabawka: mała, szmaciana laleczka. Brunet zaczął przetrząsać papiery.
– Zaczekaj – Jim położył mu dłoń na ramieniu. Sięgnął pomiędzy jego rękami i wyciągnął maskotkę.
– Chcesz się pobawić lalkami? Urocze – zakpił Carter.
Jim go zignorował. Trzymając zabawkę, zaczął rozglądać się po podłodze.
– Powinno gdzieś tu być… – mruknął, kucając. – Max, pożycz latarkę.
Dał mu ją bez słowa.
– Czego szukasz? – spytał, kiedy promień światła przebiegał po brudnych kafelkach.
Zamiast odpowiedzieć, Jim sięgnął w stronę szafek i wyciągnął coś ze szczeliny pomiędzy nimi a podłogą. Podniósł się i podał znalezisko Maksowi, oddając również latareczkę.
– Znalazłem to w szufladzie. Jest na nim ta sama lalka – powiedział, wskazując palcem dziewczynkę i jednocześnie pokazując maskotkę.
– Hej… chłopaki – mruknął Carter nieswoim głosem. – Musicie to przeczytać.
Znów powrócili do pudełka. Carter podał im kartkę, poplamiony i pognieciony kawałek papieru. W kilku miejscach litery się rozmyły, prawie nie dając się odczytać. Lewy róg był osmalony, jakby ktoś chciał j a spalić, jednak rozmyślił się zanim papier miał szansę się zająć ogniem.
Czytali przyświecając sobie latarką.

Droga Jenny,
Wiesz, że kocham Cię całym sercem. Tak silnie, że mocniej już nie można. Kocham Ciebie, Allana i Mery. I dlatego nie mogę pozwolić na to, byście ode mnie odeszli.
Widziałem Cię jak się z nim całowałaś. Z tym typkiem od rzeźnika. Obściskiwaliście się w zaułku, myśląc, że nikt was nie zauważy. Błąd – ja tam byłem i wszystko widziałem. Popytałem trochę. Wiem już, odkąd to trwa. Od pół roku z nim sypiasz! Nie wiem, jak mogłem tego nie zauważyć. Nie wiem, naprawdę… Będzie mnie to nękać do końca życia.
Spotkałem się z Twoim kochasiem. Zawlekłem go do tego samego zaułka, w którym was widziałem. Groziłem mu. Przyznał, że się pieprzyliście. I wiesz, co było potem? Zarżnąłem go jak świniaka. Jednym, szybkim cięciem od ucha do ucha. Trochę się rzucał, ale nie trwało to długo. Zginął, męcząc się.
Wiesz, dlaczego to zrobiłem? Bo powiedział mi, że wolisz jego i chcesz z nim odejść. Zabrać dzieci i zniknąć z mojego życia. Ale ja na to nie pozwolę, Jenny. Moja słodka, kochana Jenny.
Na zawsze pozostaniesz ze mną albo nie będziesz z nikim.
Twój kochający, oddany mąż,
Samson

Było jeszcze kilka listów podobnej treści. Dwa zaadresowane do dzieci – mężczyzna wyrzucał im, że trzymały stronę matki, a go nie kochały i spiskują przeciwko niemu.
– Co o tym myślicie? – spytał Jim, kiedy skończył czytać wszystkie. Nerwowo przełknął ślinę. Dłonie mu się spociły, więc odłożył lalkę i wytarł je o spodnie. – Czy myślicie, że on… że on…
– Że on naprawdę zabił tego gościa? – dokończył Max. – Nie, myślę, że chciał nastraszyć żonkę – stwierdził. Jednak jego napięty głos i pobladła twarz przeczyły słowom. – To zwykły świr.
–Może powinniśmy to zgłosić? – zaproponował niepewnie Jim.
– Glinom? – prychnął Carter, który czekał cierpliwie, aż przyjaciele zapoznają się z treścią dokumentów. – Wysil móżdżek, kretynie. Włamaliśmy się do tej chaty. Pomyśl o konsekwencjach.
– To co, mamy o tym zapomnieć? – nastroszył się chłopak. – Boże, ten facet był szurnięty! On groził własnej rodzinie, że ją zabije! Przyznał się, że zamordował faceta swojej żony.
– Nie wiemy, czy to prawda. – Carter uparcie obstawiał przy swoim. – Pewnie zmyślał, jak stwierdził Max.
– Po co miałby to robić? Ta kobieta i tak prędzej czy później dowiedziałaby się o tym – zauważył Jim, krzyżując ręce na piersi.
Przez chwilę w całym domu panowała cisza, w której chłopcy kontemplowali nad tym, czego się dowiedzieli. Po dłuższej chwili odezwał się Carter; w jego głosie pobrzmiewała utracona na moment zwykła pewność siebie:
– Zapomnijmy o całej sprawie. Te listy to dzieło szaleńca. Jestem pewien, że pisał je sam dla siebie i nigdy nikomu ich nie pokazał. Ten gość od rzeźnika pewnie ma się dobrze albo wcale nie istnieje. Nie ma się czym przejmować.
Max i Jim wymienili niepewne spojrzenia. Obu takie wyjście pasowało. Czuli jednak pewien opór. Blondyn pierwszy się z nim uporał.
– Zgoda. Włóżmy to z powrotem do skrzynki i odłóżmy na miejsce. Potem spadamy.
– Musimy się jeszcze rozejrzeć – zaprotestował Carter. – Mieliśmy znaleźć miejsce na imprezę. Ten dom się nadaje. Oprócz… – wskazał kiwnięciem głowy na listy porozkładane na szafkach – tego wszystkiego… jest w nim ekstra.
– Nie wiem, czy po tym, czego się dowiedziałem mógłbym się tu swobodnie bawić – stwierdził z wahaniem Jim.
Carter roześmiał się z przymusem, choć starał się, by brzmiało to jak najbardziej naturalnie.
– Cała ta sprawa doda naszej zabawie smaku. Wyluzuj, stary. Będzie dobrze.
Spakowali papiery do pudełka. Na wierzchu położyli zdjęcie i lalkę. Zanim Max zamknął wieczko, Jim odwrócił fotografię spodem na wierzch. Zdziwione spojrzenia przyjaciół skwitował obojętnym wzruszeniem ramion.
– Skąd to wytrzasnąłeś? – spytał Carter.
– Znalazłem je na górze, w szafie. O, zapomniałem powiedzieć – są tam piłkarzyki. W niezłym stanie. Przydałoby się nieco je przeczyścić i wykombinować piłkę.
Wyszli z kuchni i ruszyli korytarzem. W pewnym momencie Jim przystanął.
– Czujecie? – spytał.
– Co? – Max zmarszczył brwi i pociągnął nosem. – To stęchlizna. Trzeba tu trochę wywietrzyć. Zanim wyjdziemy, otworzymy parę okien
Jim z irytacją pokręcił głową.
– Nie, nie chodzi o to. Coś jakby… czuć zgnilizną.
Węszył w powietrzu jak królik; jego nozdrza drgały, raz rozszerzając się, raz zwężając. Trochę pokręcił się po korytarzu. W końcu zatrzymał się przy schodach, obok drzwi.
– To stąd dochodzi – stwierdził.
Dwaj pozostali chłopcy również tam podeszli. Stojąc przy drzwiach, węszyli.
– Teraz ja też to czuję – przyznał Carter. - Sprawdzamy?
Max kiwnął głową i przekręcił klamkę. Bez skutku. Kiedy wyjmował wytrych z kieszeni, Carter wywrócił oczami. Chłopak oddał pudełko Jimowi i zaczął majstrować przy zamku. Po chwili zatrzaski odskoczyły. Teatralnym ruchem, powoli otworzył drzwi. Kiedy to zrobił, do ich nozdrzy dotarł nasilony smród.
– Nadal twierdzisz, że tu niczego nie czuć? – spytał Jim zniekształconym głosem, zatykając nos.
– Ale jedzie – mruknął Carter. – Naprawdę chcecie tam złazić?
– Nie. Ale musimy.
– W takim razie, Jimmi, panie przodem – powiedział brunet, wskazując dłonią w stronę drzwi.
– Kretyn – mruknął Jim, wyciągając do niego rękę. Carter posłusznie podał mu latarkę.
Chłopak odstawił pudełko na podłogę, oświetlił ciemne wejście. Strome schody prowadziły w dół, zapewne do piwnicy. Wziął głęboki oddech, zakrywając dłonią usta i nos, przekroczył drzwi.
Stopnie były wąskie, wysokie, nierówne. Stąpał ostrożnie, kierując promień światła pod nogi. Za Jimem szedł Max. Chłopak podpierał się ściany. Carter zamykał pochód.
Schody miały dwadzieścia stopni. Kiedy je pokonali, stanęli w piwnicy. Tu odór stał się trudny nie do wytrzymania.
– Matka mnie zabije, że zasmrodziłem ciuchy – mruknął Jim, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Systematycznie przesuwał promień światła. Wokół walało się sporo szpargałów, kilka mebli, w tym bujany fotel. Pomiędzy nim, a starą szafką z wyłamanymi drzwiczkami stał drewniany konik na biegunach. W rogu pokoju o ścianę oparty był zakurzony rowerek dziecięcy. Z rączek kierownicy zwisały kolorowe wstążeczki.
Nie znajdując tu nic ciekawego ani źródła smrodu, przeszli do kolejnego pomieszczenia - kotłowni z dużym, żelaznym piecem, w którym palono drewnem.
– To pewnie zdechły zwierzak. Został zamknięty i zdechł. A my pchamy się tu na darmo – narzekał Carter.
– Przymknij się i rozejrzyj – rozkazał Max. – To musi być gdzieś tutaj. – Po chwili dodał. – Słyszycie to brzęczenie?
– Eee… Spójrzcie na to – drżącym głosem wypowiedział Jim.
Promień trzymanej przez niego latarki oświetlał kłębowisko szmat, nad którymi latała chmara much. Po przyjrzeniu się kupie, Max i Carter dostrzegli wystającą rękę i głowę. Obie części ciała zsiniały, opuchły. Otwarte oczy były wyblakłe, skierowane wprost na nich.
Po chwili w pomieszczeniu rozległ się przerażony wrzask, kiedy do Cartera dotarło, co widział. Zaraz potem dołączył do niego krzyk Maksa i wysoki pisk Jima. Wszyscy na raz rzucili się do wyjścia; przepychali się po schodach. Ten ostatni potknął się na trzecim od dołu stopniu i ześlizgnął się na dół, obijając piszczel, jednak prawie nie poczuł bólu. Wciąż wrzeszcząc wybiegli z domu. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, pognali przez zarośniętą zielskiem żwirową alejkę w stronę żelaznej bramy. Gdy do niej dotarli, zaczęli się wspinać po śliskich prętach. Będąc na szczycie zeskoczyli na miękką ziemię. Max wylądował w krzakach, Carter potknął się o wystający korzeń rosnącego niedaleko dębu.
Jim, którego kondycja pozostawiała wiele do życzenia, ledwo oddychał. Stał pochylony z trudem łapiąc oddech, szperając w kieszeniach. Kiedy w końcu wygrzebał inhalator, z pośpiechu i nerwów wypadł mu z rąk. W słabym świetle szukał go na klęczkach. Znalazł i użył.
Maksem, który wciąż by klęczał w krzakach, wstrząsały dreszcze. Z trudem utrzymywał zawartość ściśniętego żołądka. Carter leżał twarzą do ziemi, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w rosnące przy drodze krzaki.
– Teraz na pewno musimy to zgłosić – powiedział Jim matowym głosem, gdy oddech mu się uspokoił.
Odpowiedziało mu jedynie pohukiwanie sowy i przeciągłe wycie wilka.


6 komentarzy :

  1. W końcu znalazłam czas, żeby napisać ten komentarz...
    Na początku powiem, że uwielbiam w książkach/opowiadaniach motyw z odkrywaniem przeszłości. Stary dom, który skrywa upiorne tajemnice - uwielbiam tego typu wątki!
    Opowiadanie jest o grupce chłopaków, którzy włamują się do opuszczonego domu, ponieważ poszukują miejsca na imprezę, zamiast tego natrafiają na trupa w piwnicy - wydaje mi się, że nie leżał tam aż dwa wieki, wtedy zostałby po nim same kości...
    Ogólnie rzecz biorąc, bardzo mi się podobało, ale znalazłam dwa smaczki:
    - zdrobnienie od imienia głównego bohatera powinno się zapisywać "Jimmy",
    - "Szczeble barierki wokół werandy były przegniłe i połamane; pięły się po nich pędy zdziczałej róży. [akapit] Po barierce wokół werandy, której większość szczebli była przegniła i połamana, pięły się pędy zdziczałej róży." <- napisałaś to samo w dwóch akapitach ;)
    Opowieść jest ciekawa i owiana tajemnicą - co Samson zrobił swojej żonie i dzieciom? Kim jest ten nieboszczyk w podziemiach?
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt Wielkanocnych! kotołaczka02
    PS Dziękuję za obserwację! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny, komentarz i za to, że wątek przypadł Ci do gustu. A najbardziej za wytkniecie błędów :)

      Wiem, że "Jimmi" to nie zdrobnienie od imienia "Jim". To damskie imię. Mam jednak wytłumaczenie - w głowie, w osobnej historii.
      To jest efekt mojego poprawiania prac. Czasem zapiszę sobie dwie wersje jakiegoś fragmentu i o tym zapomnę, a potem publikuję teksty z takimi błędami ^^
      Dziękuję raz jeszcze,
      Roxy

      Usuń
  2. Opowiadanie świetnie. Niesamowicie oddałaś klimat. Czyta się lekko, Bardzo dobrze, że nie rozwodziłaś się bezsensownie nad opisami. Ładnie wplatasz w całość dialogi. Podziwiam za to bardzo.
    Cała historia ciekawa. Dobry pomysł, nieco mroczny klimat i staranne wykonanie - no taki artysta to artysta! Pozostawiłaś czytelników w swego rodzaju niepewności, bez opisu przeszłości... nie wiemy, co tak naprawdę się stało i kim jest trup z piwnicy. Reakcja chłopców jest jednak bardzo wiarygodna, udało Ci się odtworzyć i klimat i odczucia.
    Jednym słowem PODZIWIAM!
    Obserwuję blog i czekam na kolejne wpisy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Katalogowy Świat Wychodzi na przeciw swoim podopiecznym!
    Wszyscy świetnie wiemy ile różnych katalogów znajduje się na blogspocie, wiele blogów jest zapisanych nie tylko do jednego, a do wielu. Dużo osób informuje katalogi o nowych postach u siebie, co zajmuje dużo czasu, który nie zawsze jest! Dlatego postanowiłam dodać do układu gadżet który jest w stanie sam się aktualizować w dowolnej chwili i informować każdego kto wejdzie, że właśnie dodałeś nowy post!
    Zdaję sobie sprawę z tego że nie wszyscy chcą aby katalog informował o ich nowych postach, dlatego hojnie rozdaję tą informację, która ma na celu poinformowania Was o nowym planie powiadamiania Nowych Postów oraz pytaniem, czy się zgadzasz? :)
    Jeśli tak, to zapraszam do katalogu, aby zostawić krótką informację w zakładce "Nowe Posty" w której wystarczy że napiszesz "Zgadzam się" oraz podanie adresu swojego bloga lub blogów.
    Wtedy nic już nie musisz robić, blogspot sam, automatycznie będzie powiadamiać na katalogu o dodanym nowym poście, a Ty oszczędzisz czas który normalnie poświęcałbyś/poświęcałabyś na pisaniu i publikowaniu zgłoszenia posta :))
    W razie pytań zapraszam do zakładki Pytania

    Zapraszam! :)
    I przepraszam za spam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    Twój blog został dodany do spisu Blogowej sfery :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny tekst, bardzo miło się czytało :)

    http://owcewgorach.pl/ moją pasją!
    Pozdrawiam i zapraszam

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic