Na ulicach zaroiło się od
dzieciaków i podążających ich śladem dorosłych. Karzełkowate
stworki przebrane w dziwne, idiotyczne kostiumy chodziły od drzwi do
drzwi, zachłannie wyciągając przed siebie torby. Były wśród
nich wiedźmy, wampiry, mumie, zombie... różne. Znalazło się też
parę wróżek i księżniczek. Kostiumy powinny niby straszyć, ale
małe dziewczynki za bardzo lubią cekiny, korony i różdżki.
Smarkacze...
Martin Decker zaciągnął
zasłonę. Nic nie stało na parapecie. Żadna dynia, żadna upiorna
figurka. Nie obchodził Halloween. Ani, będąc ścisłym,
jakichkolwiek świąt. Uważał je za zbyteczne. Poza tym...
świętowanie samemu to niewielki ubaw. Chyba że mowa jest o
flaszeczce wódki – to już inna sprawa. Ona nigdy nie straci
powabu.
Pokuśtykał w stronę fotela,
utykając na prawą nogę. Opadł ciężko na wyświechtany, wytarty
mebel, krzywiąc się przy tym z bólu, gdy coś chrupnęło mu w
krzyżu. Lata pracy przy noszeniu skrzyń dawały o sobie znać. Choć
wciąż miał nieco krzepy, do formy z młodości wiele mu brakowało.
Włączył telewizor i przełączał kanały. Nie znalazł nic, co go
zainteresowało.
Właśnie zaczął od nowa
przewijać programy, gdy ktoś zastukał do drzwi.
Nie zwrócił na to uwagi.
Pukanie się powtórzyło,
głośniej, natarczywiej. W dodatku dziecięcy, piskliwy głosik
zaczął zawodzić: „Cukierek albo psikus!”.
Wstał i ruszył do wyjścia. Nie
chciał, by tak jak rok temu obrzucono mu dom jajkami. Otworzył
drzwi i z wyćwiczonym grymasem wychylił się na zewnątrz. I choć
przed chwilą małe piąstki wciąż się dobijały, na zewnątrz nie
było nikogo.
Widać zasłużył na psikusa.
Przeklął dzieciaki i ich mało
śmieszne żarty. Zamknął drzwi i ruszył w stronę fotela. Nie
doszedł jeszcze do salonu, gdy znów rozległo się pukanie.
Utykając, podszedł do wejścia.
Tak jak poprzednio przed domem nie było żywej duszy. Wściekły
poszedł do kuchni. Z lodówki wyjął puszkę piwa. Po namyśle
sięgnął po drugą i kawałek kiełbasy. Powąchał ją, po czym
wzruszył ramionami. Co najwyżej się otruję, pomyślał.
W telewizorze przełączył kanał
na wiadomości. Spiker, wysoki, pedziowaty blondyn, którego imienia
nie pamiętał, informował ze stosowną powagą i beznamiętnością
jednocześnie o ofiarach katastrofy samolotu. Jakaś usterka czy coś.
Deckera to nie interesowało, oglądał równie obojętnie, jak
speaker mówił, popijając piwo i zagryzając kiełbasę. Po prostu
nie lubił ciszy.
Pukanie rozległo się po raz
kolejny. Mężczyzna wściekł się. Nie lubił też, gdy z nim
pogrywano. Zwłaszcza gdy wykiwać próbowały go bachory.
Podniósł się z fotela i
najszybciej, jak mógł, podbiegł do drzwi. Wyszedł na dwór w
chłodną, październikową noc. Zszedł z werandy. Było mu zimno;
miał na sobie jedynie spodenki, koszulkę, która podwinęła się,
odsłaniając wydatny brzuch, i szlafrok. Po przeciwnej stronie ulicy
widział, jak stara kobyła Parkera rozdaje słodycze dla kłębiących
się wokół dzieciaków. Ale poza nimi nie zobaczył nikogo.
Zirytowany ruszył do środka.
Siedząc w swoim fotelu,
wygrzebał z kieszeni paczkę pall malli. Został tylko jeden pomięty
papieros. Zanotował w pamięci, by z rana pójść do sklepu, kupić
fajki, piwo i trochę żarcia. Jakoś nigdy nie miał do tego głowy
i zwykle robił zakupy, gdy szafki już świeciły pustkami.
Wyłączył telewizor i rozparł
się wygodnie, opierając nogi na chwiejącym się stoliku. Jego
wzrok powędrował do zdjęć na szafce. Zza pobitej szybki widział
twarz młodej, dwudziestotrzyletniej kobiety trzymającej w ramionach
dziewczynkę. Jego rodzina. To z ich powodu odsiedział piętnaście
lat za kratami, rujnując sobie życie. Ich śmierci nie pamiętał.
Ale moment, gdy gliny wezwane przez wścibskich sąsiadów
zaalarmowanych strzałami wpadły do domu i w sypialni na górze
znaleźli go z Miriam i Cecily, owszem. Spał na łóżku ze strzelbą
przy boku; obudzili go i brutalnie wywlekli na zewnątrz. Gdy
zobaczył zwłoki rodziny, zaczął wołać, że niczego nie zrobił. W tamtej chwili nie dotarło jeszcze do niego, co się stało. Dostał wyrok piętnastu lat w kiciu.
Swoje przesiedział. Jako
czterdziestolatek wyszedł na wolność. Wrócił do starego domu,
łapał dorywcze prace i po prostu żył dalej. Czy żałował tego,
co zrobił? Tamtego wieczora, gdy wypił o jedno piwo za dużo i
wypalił o jednego skręta za wiele, gdy stracił panowanie? Żałował,
a jakże. Tyle że nauczył się żyć.
I znów rozległ się w tamtej
chwili znienawidzony dźwięk pukania.
Spróbował to zignorować.
Zaciągnął się głęboko, przytrzymał dym w płucach, ciesząc
się tym uczuciem, po czym powoli, z cichym sykiem wypuścił go
przez zęby. Pukanie raz milkło, to znów rozbrzmiewało.
PUK-PUK -PUK. Chwila ciszy. I na
nowo: PUK-PUK-PUK.
Zaklął, na czym to ten parszywy
świat stoi, i po raz kolejny dźwignął swoje stare kości. Był
już na korytarzu, krok od drzwi wyjściowych, gdy uświadomił
sobie, że pukanie wcale nie dochodziło stamtąd.
Odwrócił się zaskoczony w
stronę schodów. Czekał chwilę, aż to PUK-PUK znów się
powtórzy. I kiedy tak się stało, zyskał całkowitą pewność.
Spalił do końca papierosa i
zgasił go w doniczce, z której wystawało kilka wyschłych badyli.
Potem poczłapał na górę.
Uderzenia stały się nieznacznie
głośniejsze.
– Halo? – zawołał z
półpiętra ochrypłym głosem. – Kto tu jest, do diabła?!
Pukanie ucichło.
Wszedł na piętro. Podszedł do
pierwszych drzwi. Otworzył je. W środku pusto. Kolejne –
łazienka. Dalej tak samo. Gdy stanął naprzeciwko starej,
małżeńskiej sypialni, pukanie znów rozbrzmiało. Cicho, powoli.
Decker przełknął ślinę,
czując niepokój. Trochę tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy Bill,
jego starszy brat, zabrał go na akcję. Brakowało tylko ekscytacji
– na ekscytację był już za stary. Ale krew w uszach szumiała
tak samo, włoski na karku uniosły się, kiedy po tym, jak usłyszeli
zbliżające się gliny, zwiewali w popłochu z banku, a on, który
został w tyle, schował się w zaułku za śmietnikiem i czekał
zakopany w stercie starych, zapleśniałych kartonów, aż przejadą
i będzie mógł wyjść.
Mimo to wyciągnął rękę.
Zanim dosięgnął klamki, przekręciła się i drzwi same uchyliły
się do środka.
Mężczyzna czując w skroniach
pulsowanie krwi i bolesne bicie serca w piersi, zduszonym głosem
rozkazał, by ktokolwiek tam siedzi, zaraz wyszedł.
Nikt nie odpowiedział.
Ruszył do pokoju.
Gdy przekroczył próg sypialni,
zobaczył stojącą za drzwiami postać. Zdębiał zupełnie,
rozpoznając twarz żony. W szarej, podartej koszuli nocnej i włosach
w strąkach opadłych na bladą twarz, przysłaniających puste jak
wyschłe studnie oczodoły wyglądała strasznie. Palce zakrzywiła jak szpony, spod uniesionych warg wystawały drobne, szpiczaste zęby. Wokół dziury na piersi zakrzepła krew. Przedni kostium,
pomyślał, uświadamiając sobie zaraz, jak idiotyczna to myśl.
– Marion? – szepnął
zszokowany.
Z drugiej strony usłyszał cichy
syk. Odwrócił głowę. Dostrzegł córkę. Nie miała pół twarzy.
Ta odstrzelona część pokryta była białymi larwami, drgającymi i
pełzającymi po strzępach ciała. Przypominała gnoma – mała,
zgarbiona, potwornie brzydka.
Marion wyszczerzyła szpiczaste
zęby w upiornym uśmiechu i popchnęła drzwi. Kiedy zamknęły się
z cichym trzaskiem, z krzykiem rzuciła się na Starka. W tamtej
chwili w jego uszach rozległ się huk – dźwięk wystrzałów
sprzed trzydziestu lat.
No, no, można się nieco przerazić, czytając to opowiadanie...
OdpowiedzUsuńAle ogólnie to świetnie! Bohater jest co prawda tylko jeden, ale dobrze wykreowany - ma swoje zwyczaje (czy też ich brak), historię, ogólnie cud, miód, malina! (Znaczy, i tak mi się nie spodobał, nie polubiłam go [można polubić człowieka, który po pijaku zabił żonę i dziecko?], ale jest dobrze stworzony).
Czuję pewien niedosyt, ale to może już mają tak horrory (?) - nie wiem, skąd się wzięły upiory. Zabrakło mi też trochę głębszego opisu matki, bo wiem, że córka wyglądała strasznie. Znaczy, nie był aż tak bardzo potrzebny, ostatecznie przerażała samym tym, że b y ł a, ale cóż.
Pozdrawiam i życzę weny! kotołaczka02
Jeśli go nie polubiłaś, to znaczy, że choć jedno dobrze mi wyszło. Taki był plan - stworzyć człowieka, któremu nie sposób współczuć.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że opis upiorów jest dość... lakoniczny. Popracuję nad tym. Skąd się wzięły? Cóż, to Halloween - czas, kiedy granica między światami jest najcieńsza. Na tym założeniu bazowałam.
Dziękuję za odwiedziny i komentarz,
Roxy
Aż mam dreszcze i gęsią skórkę xD Świetnie piszesz, naprawdę ta historia wywołała u mnie lekki strach, choć to właściwie nie trudno u mnie wywołać. Jako osoba, która po prostu panicznie boi się horrorów, powinnam zamknąć tę stronę i zapomnieć o niej, ale nie zrobię tego. Zaciekawiło mnie to opowiadanie, a przede wszystkim oczarował Twój styl i sposób budowania napięcia. Po prostu perełeczka xD
OdpowiedzUsuńGłówny bohater - rzeczywiście nieprzyjemny, toteż tym bardziej zastanawia mnie, jak dalej pokierujesz tą historią. Będę wpadać, wrzucam do obserwowanych i polecanych.
Pozdrawiam, Amnesia
P.S. W wolnej chwili zapraszam do siebie - http://are-you-alice-girl.blogspot.com/
Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałaś - i co ważniejsze - opowiadanie Ci się spodobało. To dla mnie - i mej niezaspokojonej pisarskiej próżności - wiele znaczy.
UsuńTa historia już się skończyła. Na szczęście, bo nie mam cierpliwości do bardziej rozbudowanej fabuły. Ale będą inne opowiadania - krótkie, dłuższe, horrory, fantasy i inne. Taka jestem wszechstronna ;)
Pozdrawiam,
Roxy
Witaj, proszę o ponowne przeczytanie regulaminu i o uzupełnienie zgłoszenia.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
[blogomania-spis-blogow]