wtorek, 24 marca 2015

Halloween

Na ulicach zaroiło się od dzieciaków i podążających ich śladem dorosłych. Karzełkowate stworki przebrane w dziwne, idiotyczne kostiumy chodziły od drzwi do drzwi, zachłannie wyciągając przed siebie torby. Były wśród nich wiedźmy, wampiry, mumie, zombie... różne. Znalazło się też parę wróżek i księżniczek. Kostiumy powinny niby straszyć, ale małe dziewczynki za bardzo lubią cekiny, korony i różdżki. Smarkacze...
Martin Decker zaciągnął zasłonę. Nic nie stało na parapecie. Żadna dynia, żadna upiorna figurka. Nie obchodził Halloween. Ani, będąc ścisłym, jakichkolwiek świąt. Uważał je za zbyteczne. Poza tym... świętowanie samemu to niewielki ubaw. Chyba że mowa jest o flaszeczce wódki – to już inna sprawa. Ona nigdy nie straci powabu.
Pokuśtykał w stronę fotela, utykając na prawą nogę. Opadł ciężko na wyświechtany, wytarty mebel, krzywiąc się przy tym z bólu, gdy coś chrupnęło mu w krzyżu. Lata pracy przy noszeniu skrzyń dawały o sobie znać. Choć wciąż miał nieco krzepy, do formy z młodości wiele mu brakowało. Włączył telewizor i przełączał kanały. Nie znalazł nic, co go zainteresowało.
Właśnie zaczął od nowa przewijać programy, gdy ktoś zastukał do drzwi.
Nie zwrócił na to uwagi.
Pukanie się powtórzyło, głośniej, natarczywiej. W dodatku dziecięcy, piskliwy głosik zaczął zawodzić: „Cukierek albo psikus!”.
Wstał i ruszył do wyjścia. Nie chciał, by tak jak rok temu obrzucono mu dom jajkami. Otworzył drzwi i z wyćwiczonym grymasem wychylił się na zewnątrz. I choć przed chwilą małe piąstki wciąż się dobijały, na zewnątrz nie było nikogo.
Widać zasłużył na psikusa.
Przeklął dzieciaki i ich mało śmieszne żarty. Zamknął drzwi i ruszył w stronę fotela. Nie doszedł jeszcze do salonu, gdy znów rozległo się pukanie.
Utykając, podszedł do wejścia. Tak jak poprzednio przed domem nie było żywej duszy. Wściekły poszedł do kuchni. Z lodówki wyjął puszkę piwa. Po namyśle sięgnął po drugą i kawałek kiełbasy. Powąchał ją, po czym wzruszył ramionami. Co najwyżej się otruję, pomyślał.
W telewizorze przełączył kanał na wiadomości. Spiker, wysoki, pedziowaty blondyn, którego imienia nie pamiętał, informował ze stosowną powagą i beznamiętnością jednocześnie o ofiarach katastrofy samolotu. Jakaś usterka czy coś. Deckera to nie interesowało, oglądał równie obojętnie, jak speaker mówił, popijając piwo i zagryzając kiełbasę. Po prostu nie lubił ciszy.
Pukanie rozległo się po raz kolejny. Mężczyzna wściekł się. Nie lubił też, gdy z nim pogrywano. Zwłaszcza gdy wykiwać próbowały go bachory.
Podniósł się z fotela i najszybciej, jak mógł, podbiegł do drzwi. Wyszedł na dwór w chłodną, październikową noc. Zszedł z werandy. Było mu zimno; miał na sobie jedynie spodenki, koszulkę, która podwinęła się, odsłaniając wydatny brzuch, i szlafrok. Po przeciwnej stronie ulicy widział, jak stara kobyła Parkera rozdaje słodycze dla kłębiących się wokół dzieciaków. Ale poza nimi nie zobaczył nikogo. Zirytowany ruszył do środka.
Siedząc w swoim fotelu, wygrzebał z kieszeni paczkę pall malli. Został tylko jeden pomięty papieros. Zanotował w pamięci, by z rana pójść do sklepu, kupić fajki, piwo i trochę żarcia. Jakoś nigdy nie miał do tego głowy i zwykle robił zakupy, gdy szafki już świeciły pustkami.
Wyłączył telewizor i rozparł się wygodnie, opierając nogi na chwiejącym się stoliku. Jego wzrok powędrował do zdjęć na szafce. Zza pobitej szybki widział twarz młodej, dwudziestotrzyletniej kobiety trzymającej w ramionach dziewczynkę. Jego rodzina. To z ich powodu odsiedział piętnaście lat za kratami, rujnując sobie życie. Ich śmierci nie pamiętał. Ale moment, gdy gliny wezwane przez wścibskich sąsiadów zaalarmowanych strzałami wpadły do domu i w sypialni na górze znaleźli go z Miriam i Cecily, owszem. Spał na łóżku ze strzelbą przy boku; obudzili go i brutalnie wywlekli na zewnątrz. Gdy zobaczył zwłoki rodziny, zaczął wołać, że niczego nie zrobił. W tamtej chwili nie dotarło jeszcze do niego, co się stało. Dostał wyrok piętnastu lat w kiciu.
Swoje przesiedział. Jako czterdziestolatek wyszedł na wolność. Wrócił do starego domu, łapał dorywcze prace i po prostu żył dalej. Czy żałował tego, co zrobił? Tamtego wieczora, gdy wypił o jedno piwo za dużo i wypalił o jednego skręta za wiele, gdy stracił panowanie? Żałował, a jakże. Tyle że nauczył się żyć.
I znów rozległ się w tamtej chwili znienawidzony dźwięk pukania.
Spróbował to zignorować. Zaciągnął się głęboko, przytrzymał dym w płucach, ciesząc się tym uczuciem, po czym powoli, z cichym sykiem wypuścił go przez zęby. Pukanie raz milkło, to znów rozbrzmiewało.
PUK-PUK -PUK. Chwila ciszy. I na nowo: PUK-PUK-PUK.
Zaklął, na czym to ten parszywy świat stoi, i po raz kolejny dźwignął swoje stare kości. Był już na korytarzu, krok od drzwi wyjściowych, gdy uświadomił sobie, że pukanie wcale nie dochodziło stamtąd.
Odwrócił się zaskoczony w stronę schodów. Czekał chwilę, aż to PUK-PUK znów się powtórzy. I kiedy tak się stało, zyskał całkowitą pewność.
Spalił do końca papierosa i zgasił go w doniczce, z której wystawało kilka wyschłych badyli. Potem poczłapał na górę.
Uderzenia stały się nieznacznie głośniejsze.
– Halo? – zawołał z półpiętra ochrypłym głosem. – Kto tu jest, do diabła?!
Pukanie ucichło.
Wszedł na piętro. Podszedł do pierwszych drzwi. Otworzył je. W środku pusto. Kolejne – łazienka. Dalej tak samo. Gdy stanął naprzeciwko starej, małżeńskiej sypialni, pukanie znów rozbrzmiało. Cicho, powoli.
Decker przełknął ślinę, czując niepokój. Trochę tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy Bill, jego starszy brat, zabrał go na akcję. Brakowało tylko ekscytacji – na ekscytację był już za stary. Ale krew w uszach szumiała tak samo, włoski na karku uniosły się, kiedy po tym, jak usłyszeli zbliżające się gliny, zwiewali w popłochu z banku, a on, który został w tyle, schował się w zaułku za śmietnikiem i czekał zakopany w stercie starych, zapleśniałych kartonów, aż przejadą i będzie mógł wyjść.
Mimo to wyciągnął rękę. Zanim dosięgnął klamki, przekręciła się i drzwi same uchyliły się do środka.
Mężczyzna czując w skroniach pulsowanie krwi i bolesne bicie serca w piersi, zduszonym głosem rozkazał, by ktokolwiek tam siedzi, zaraz wyszedł.
Nikt nie odpowiedział.
Ruszył do pokoju.
Gdy przekroczył próg sypialni, zobaczył stojącą za drzwiami postać. Zdębiał zupełnie, rozpoznając twarz żony. W szarej, podartej koszuli nocnej i włosach w strąkach opadłych na bladą twarz, przysłaniających puste jak wyschłe studnie oczodoły wyglądała strasznie. Palce zakrzywiła jak szpony, spod uniesionych warg wystawały drobne, szpiczaste zęby. Wokół dziury na piersi zakrzepła krew. Przedni kostium, pomyślał, uświadamiając sobie zaraz, jak idiotyczna to myśl.
– Marion? – szepnął zszokowany.
Z drugiej strony usłyszał cichy syk. Odwrócił głowę. Dostrzegł córkę. Nie miała pół twarzy. Ta odstrzelona część pokryta była białymi larwami, drgającymi i pełzającymi po strzępach ciała. Przypominała gnoma – mała, zgarbiona, potwornie brzydka.
Marion wyszczerzyła szpiczaste zęby w upiornym uśmiechu i popchnęła drzwi. Kiedy zamknęły się z cichym trzaskiem, z krzykiem rzuciła się na Starka. W tamtej chwili w jego uszach rozległ się huk – dźwięk wystrzałów sprzed trzydziestu lat.

5 komentarzy :

  1. No, no, można się nieco przerazić, czytając to opowiadanie...
    Ale ogólnie to świetnie! Bohater jest co prawda tylko jeden, ale dobrze wykreowany - ma swoje zwyczaje (czy też ich brak), historię, ogólnie cud, miód, malina! (Znaczy, i tak mi się nie spodobał, nie polubiłam go [można polubić człowieka, który po pijaku zabił żonę i dziecko?], ale jest dobrze stworzony).
    Czuję pewien niedosyt, ale to może już mają tak horrory (?) - nie wiem, skąd się wzięły upiory. Zabrakło mi też trochę głębszego opisu matki, bo wiem, że córka wyglądała strasznie. Znaczy, nie był aż tak bardzo potrzebny, ostatecznie przerażała samym tym, że b y ł a, ale cóż.
    Pozdrawiam i życzę weny! kotołaczka02

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli go nie polubiłaś, to znaczy, że choć jedno dobrze mi wyszło. Taki był plan - stworzyć człowieka, któremu nie sposób współczuć.
    Przyznaję, że opis upiorów jest dość... lakoniczny. Popracuję nad tym. Skąd się wzięły? Cóż, to Halloween - czas, kiedy granica między światami jest najcieńsza. Na tym założeniu bazowałam.
    Dziękuję za odwiedziny i komentarz,
    Roxy

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż mam dreszcze i gęsią skórkę xD Świetnie piszesz, naprawdę ta historia wywołała u mnie lekki strach, choć to właściwie nie trudno u mnie wywołać. Jako osoba, która po prostu panicznie boi się horrorów, powinnam zamknąć tę stronę i zapomnieć o niej, ale nie zrobię tego. Zaciekawiło mnie to opowiadanie, a przede wszystkim oczarował Twój styl i sposób budowania napięcia. Po prostu perełeczka xD
    Główny bohater - rzeczywiście nieprzyjemny, toteż tym bardziej zastanawia mnie, jak dalej pokierujesz tą historią. Będę wpadać, wrzucam do obserwowanych i polecanych.
    Pozdrawiam, Amnesia
    P.S. W wolnej chwili zapraszam do siebie - http://are-you-alice-girl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałaś - i co ważniejsze - opowiadanie Ci się spodobało. To dla mnie - i mej niezaspokojonej pisarskiej próżności - wiele znaczy.
      Ta historia już się skończyła. Na szczęście, bo nie mam cierpliwości do bardziej rozbudowanej fabuły. Ale będą inne opowiadania - krótkie, dłuższe, horrory, fantasy i inne. Taka jestem wszechstronna ;)
      Pozdrawiam,
      Roxy

      Usuń
  4. Witaj, proszę o ponowne przeczytanie regulaminu i o uzupełnienie zgłoszenia.
    Dziękuję.
    [blogomania-spis-blogow]

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic